Wednesday, May 26, 2010

Historia lubi się powtarzać?


19 października 1986 r. na terytorium RPA rozbił się Tu-134 z prokomunistycznym prezydentem Mozambiku na pokładzie (oprócz niego w samolocie znajdowały się 43 osoby, w tym kilkunastu ministrów i innych ważnych urzędników tego państwa).

Podobnie jak w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem, maszyna roztrzaskała się, odchyliwszy się wcześniej o 37 stopni od właściwego toru lotu, a piloci obniżali samolot, zachowując się tak, jakby nie mieli świadomości, na jakiej wysokości się znajdują.

Zignorowali też – tak jak polska załoga – sygnał ostrzegawczy GWPS, który włączył się 32 sekundy przed upadkiem.

Po katastrofie południowoafrykańska policja zabrała wszystkie czarne skrzynki, odmawiając poddania ich niezależnemu badaniu. Oficjalny raport przygotowany przez śledczych RPA do złudzenia przypominał ustalenia Rosjan ws. katastrofy pod Smoleńskiem.

Jego tezy były następujące:

1) samolot prezydenta Mozambiku był w pełni sprawny,
2) wykluczono akt terroru lub sabotażu,
3) załoga nie przestrzegała procedur obowiązujących przy lądowaniu,
4) załoga zignorowała ostrzeżenia GWPS.


Rosjanie, którzy w katastrofie stracili wiernego sojusznika, gwałtownie oprotestowali raport komisji południowoafrykańskiej. Oskarżyli władze RPA o zamach polegający na... zakłóceniu sygnału satelitarnego samolotu.

Wskazywały na to okoliczności wypadku, bardzo przypominające zresztą – jak już wspomnieliśmy – to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem.

Po kilkunastu latach okazało się, że w tym akurat przypadku rację mieli komuniści. W styczniu 2003 r. Hans Louw, były agent służb specjalnych rasistowskiego reżimu RPA, przyznał, że samolot został strącony wskutek celowego zakłócenia sygnału satelitarnego przez południowoafrykańskich agentów.

Dodał, że w wypadku niepowodzenia ataku maszyna miała zostać zestrzelona przez jedną z dwóch specjalnych ekip.

Źródło - http://media.wp.pl/kat,1022943,page,3,wid,12303949,wiadomosc.html

Czyli zrobiono to tak!




Moim zdaniem, opartym w wyniku rozmów z pilotami samolotów, historia Smoleńska jest powtórką cytowanej powyżej historii.

Samoloty tego typu i wielkości nigdy nie lądują pilotowane manualnie przez pilotów.

Podczas startów czy zwłaszcza lądowania stosuje się wyłącznie piloty automatyczne, które bezbłędnie sprowadzają samolot w doskonały sposób z określonej wysokości i stopniowo obniżają pułap, szybkość lotu, oraz ciąg silników.

W rezultacie lądowanie jest niezwykle precyzyjne i nawet dla patrzącego z ziemi obserwatora lądowanie wygląda na lądowanie automatyczne.

Istnieje jeszcze jeden czynnik lądowania, o którym niewielu wie!

Często lądowaniu towarzyszą wiry powietrzne, większe lub mniejsze ciśnienie powietrza oraz nagłe i często gwałtowne porywy powietrza tych lotnisk, które nie są chronione przed takimi ewentualnościami.

Automatyczny pilot monitoruje wszelkie owe anomalie i natychmiast automatycznie koryguje moc silników, oraz stery skrzydeł, aby maszynę ustawić w najbardziej bezpiecznej pozycji do lądowania.

Parametrów jest tyle, że kontrola ręczna na takim poziomie jest niemal niemożliwa.

Wyobraźmy sobie samochód, który oprócz dwóch czy trzech silników, często niezależnych posiada stery na skrzydłach i trzeba skorygować nie tylko moc silników podczas gwałtownego podmuchu wiatru, ale i sterowanie skrzydeł, utrzymanie odpowiedniej wysokości oraz szybkości.

Przy takiej masie potężnego i zarazem bezwładnego samolotu ręczna i prawidłowa natychmiastowa poprawka jest niemal niemożliwa!

Tymczasem system stabilizacyjny automatycznego pilota zadziała niemal zawsze bezbłędnie. Dlatego samoloty latają i lądują w często wręcz niemożliwych warunkach atmosferycznych i nie ma wypadków.

Mgła w Smoleńsku nie miała absolutnie żadnego znaczenia. Nie mamy także do dzisiaj nagrania rozmowy pana z wieży z pilotami. Nie jest to bardzo istotne dla sprawy.

Podróże samolotowe są najbezpieczniejszymi ze wszystkich znanych sposobów podróżowania. Tysiące samolotów lata każdego dnia na całym świecie i wypadki zdarzają się niezwykle rzadko.
Piesze wędrówki są bardziej niebezpieczne niż loty.

Jedna pani, ciężko przestraszona pasażerka opowiadała mi, że podczas wielkiej burzy samolot podchodził do lądowania w Perth i w momencie, kiedy niemal dotykał kołami asfaltu, nastąpił gwałtowny poryw wiatru, który przechylił samolot tak bardzo, że lewy silnik, według jej oceny był około 10 cm od asfaltu.

Maszyna poderwała się natychmiast do góry, poziom lotu się unormował w ciągu sekund i bez dalszej zwłoki samolot wylądował prawidłowo, a pasażerowie zgotowali pilotom owację.

Zapytałem kilka dni później jednego pilota o komentarz.

U uśmiechem odpowiedział, że taki manewr jest dla pilota niemal niemożliwy i była to robota automatycznego pilota, który automatycznie ustabilizował samolot i bezpiecznie go wylądował.

Wiedząc te rzeczy możemy natychmiast odrzucić jakiekolwiek insynuacje o błędach pilotów oraz o rzekomej presji Lecha Kaczyńskiego na 5 sekund przed katastrofą.

Nawet, gdyby ktokolwiek wszedł do kabiny pilotów podczas lądowania samolotu, nie miałoby to najmniejszego wpływu na automatycznego pilota. Można na niego krzyczeć, płakać przed nim i nawet rozkaz pana prezydenta nie wywrze na nim żadnego wrażenia. Nawet awantura w kabinie pilotów nie zakłóciłaby automatycznego pilota!

Równie dobrze może pan prezydent wydawać rozkazy kalkulatorowi! Smile

Zatem błąd pilota czy presja prezydenta są zupełnym nonsensem.

Co nam pozostaje, jeżeli śledztwo prowadzi główny podejrzany?

Jakich wyników możemy się spodziewać?

1 comment:

Unknown said...

Hmm, Tu-154 pod Smoleńskiem zszedł z kursu o ok. ~26,3° a nie jak napisałeś za WP - o 37°!

tnij.org/smolensk26deg

Zweryfikowałem tylko jeden aspekt który w tej chwili mogłem i jeśli udało mi się to podważyć, to co jest tu prawdą, a co sianiem dezinformacji ?